wtorek, 10 maja 2011

Wyjazd ZZ-tów Szczepu do Lwowa

W weekend majowy kadra Szczepu Ruczaj wybrała się na wyjazd do Lwowa w ramach zdobywania imienia Orląt Lwowskich i sztandaru. W tym gronie oprócz Żubrów i Westalek znalazł się Wasz cudowny ZZ-et Mury, niestety nie cały - zabrakło Ani Dusik, Ani Nenko i Karoliny Krzyk. Mimo wszystko bawiłyśmy się świetnie :) Aby przybliżyć Wam trochę to, co przeżyłyśmy...


Tytułem wstępu: 29 kwietnia - 3 maja 2011r., Lwów, ZZ-ty Szczepu Ruczaj.

Dzień 1. - 29 kwietnia
Podróż. Niestety, żeby dostać się do Lwowa nie wystarczy kilka godzin. Wyruszyliśmy w drogę o godzinie o 11:45. Najpierw pociąg z Krakowa Głównego do Rzeszowa, potem przesiadka i przejazd do Przemyśla również PKP,  jeszcze tylko bus, przejście granicy (mało brakowało, a Kasia Murmiło zostałaby w Polsce) i kolejny bus, tym razem już do samego Lwowa. Po tak męczącej podróży nie mogło być nic lepszego niż wygodne łóżka w stanicy ZHPnU, szczególnie, że po przesunięciu zegarków na czas ukraiński była już 23:00.

Dzień 2. - 30 kwietnia
Pobudka o 8:30. Z samego rana przywitało nas Słońce. Była to zapowiedź pięknej pogody i baaardzo wysokiej temperatury przez cały dzień. Rozgrzewka i śniadanie przygotowane przez Mury. Już od samego rana zwiedzanie. Pierwsze wrażenie nie było najlepsze, Ukraina wyglądała jak Polska w czasach PRL-u. Nie mogliśmy się przestawić na takie realia, na szczęście dość szybko się dostosowaliśmy. Nawet zaczęło nam się to podobać :) W końcu takie relikty jak saturatory albo kasowniki, w których aby "przedziurkować" bilet należy pociągnąć dźwignię w Polsce są już niespotykane. Jednak gdy dotarliśmy na Rynek nie mogłyśmy oderwać oczu od pięknych zabytków. Zobaczyłyśmy m. in. Katedrę Łacińską, Katedrę Ormiańską, Operę Lwowską oraz Cerkiew Przemienienia Pańskiego. Po południu dostałyśmy czas wolny, jednak podczas niego musiałyśmy zobaczyć Politechnikę Lwowską, Dworzec, ale oczywiście odwiedziłyśmy też McDonald's. Wieczorem rozmawialiśmy chyba do 1:00. Na szczęście udało nam się wyspać - następnego dnia czekały nas kolejne atrakcje.

Dzień 3. - 1 maja
Ranek dokładnie taki sam, jak poprzedniego dnia, tylko śniadanie przygotowały Westalki i było trochę zimniej. Zaraz po nim wybraliśmy się na Cmentarz Łyczakowski. Zdziwiła nas tam ogromna ilość polskich grobowców, mimo, że to cmentarz ukraiński. Największą "atrakcją" był jednak Cmentarz Orląt Lwowskich. Identyczne białe groby z czarnymi tabliczkami musiały zrobić na nas wrażenie. Szliśmy pośród nich w ogromnej ciszy, czytają tylko w myślach: żył 16 lat, 22 lata, 9 lat, 14 lat, 18 lat... Zapaliliśmy przy Mogile Pięciu Nieznanych znicz od Szczepu i potem mieliśmy jeszcze 15 min. czasu wolnego. Mogliśmy w tym czasie podziwiać katakumby, katedrę czy Pomnik Chwały. Po wyznaczonym czasie spotkaliśmy się przy Kaplicy, żeby wpisać się do księgi pamiątkowej i zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie. Właśnie wtedy zauważyłyśmy, że brakuje nam Kasi i Olgi... "Pewnie zaraz przyjdą." Niestety nie przyszły. Podjęliśmy więc niesamowite działania taktyczne: Kasia idzie do drugiej bramy, Sebek czeka pod tą, a Ryba z resztą zwiedzają resztę cmentarza. Na szczęście po chwili obie zguby się odnalazły - chyba tylko Koniczyny mogły iść pod bramę na drugim końcu cmentarza :)
Po południu pogoda mocno się zepsuła - zaczął padać deszcz, więc na Msze do Katedry Łacińskiej musieliśmy iść bez mundurów.

Dzień 4. - 2 maja
Już od samego rana ZZ-et Twierdzy wprowadził tajemniczą atmosferę. Żadna z dziewczyn nie mogła wejść do kuchni, ponieważ szykowali dla nas niespodzianki. Pierwszą z nich, choć pewnie nie zaplanowaną był brak prądu, więc śniadanie musieliśmy zjeść w ciemnościach :) Ale cóż to było za śniadanie... Jajecznica, świeże bułki, goździk przy każdym talerzu, prawie jak w restauracji :) Po takim posiłku mieliśmy wystarczająco dużo sił, by wejść na Kopiec Unii Lubelskiej, a potem jeszcze na nim śpiewać. Niewątpliwie byliśmy tam ogromną atrakcją. Bohaterem dnia został KRECIK! Był wszędzie: w trolejbusie, na kopcu, wspinał się, kupował wodę z saturatora i robił jeszcze wiele innych rzeczy.
Po powrocie do budynku, jak co dzień był obiad. I tu kolejna niespodzianka - naleśniki z owocami, dżemem i serkiem o smaku owoców leśnych. Za takie danie mogłyśmy nawet wybaczyć to, że w całym budynku śmierdziało spalenizną :) Po południu znów dostałyśmy czas wolny. Tym razem przeznaczyłyśmy go na zakupy i inne przyjemności. Prawie się zgubiłyśmy, ale na szczęście udało nam się na czas wrócić do stanicy. Na kolację - danie główne:

Wieczorem kominek o marzeniach i nocny spacer po Lwowie. Mimo zimna wypiliśmy ukraińskie Piccolo (bodajże Kidbula) przy fontannie :) Po takim dotlenieniu się musieliśmy szybko usnąć, szczególnie, ze następnego dnia trzeba było wstać o czwartej nad ranem.

Dzień 5. - 3 maja
Pobudka, sprzątanie, śniadanie i szybki dojazd na Dworzec Autobusowy. Autobus planowo oczywiście nie przyjechał, w końcu dowiedzieliśmy się, że "jak przyjedzie to będzie". Po czterech godzinach oczekiwania (i spania przy okazji) udało nam się wsiąść do autobusu :) W miarę szybkie przejście przez granicę i na szczęście udało nam się zdążyć na pociąg. Nie było w nim super komfortowych warunków. Właściwie to w ogóle nie było warunków. Tłok i ścisk. Jakoś udało nam się dotrzeć w całości do Krakowa. Pożegnanie na Dworcu Głównym i każdy już mógł wrócić do swojego ciepłego łózka i odespać całą podróż.


Cały wyjazd na pewno pozostawi bardzo miłe wspomnienia. mamy nadzieję, że jeszcze kiedyś powtórzymy taką podróż :)

1 komentarz:

  1. Jako organizatorka tego wyjazdu jestem zachwycona, że Mury mają z niego tak miłe wspomnienia :)

    OdpowiedzUsuń